To learn native language / By się nauczyć języka..

One Polish traveler who in 1930’s explored the African Continent, Kazimir Nowak, used to say, that the native language is „a key to people’s soul”. I totally agree with this opinion.

This is a reason why I decided to do a course of one of the languages of Zambia, Chi Nyanja. Most probably I will use it to serve local people as missionary, because it is one most popular languages in Lusaka and the area of this city. And a first Salvatorian missionary place is going to be established in this exact Archdiocese.

I have said: one of the languages of Zambia, because it is not the only one. Actually in this country there are 73 tribes; each using it’s own language. But these languages are gathered in 9 groups. In one group people may understand one another. Between groups – it is very difficult, not to say – impossible – very often.

Official language of Zambia is English. But it is used only by well educated people, mostly in cities or bigger towns. When we move to the „province” and visit some local villages in bush, it may turn out to be difficult to find at least one person, like chairman, to talk to him in this language.

So knowing the local language of the place you are going to work is not only a great value but also a necessity.

Having had all of above considered, I decided to use opportunity to take part in the intensive course of Chi Nyanja. This language is very similar (has a lot in common, more than 90%) with Chi Cewa, used in small neighboring country – Malawi.

The course is organized from time to time (f.ex. twice a year) in so called FENZA: „Faith and Encounter Center” in Lusaka, lead by White Fathers, Missionaries of Africa. The course has lasted for 10 weeks and we are going to finish tomorrow.

There were six of us, attendants (four priests of different age, congregations and nationalities, one deacon and one lay missionary – a young woman from Poland). Course was rather intensive and difficult, but bringing a lot for those who wanted to use it and were regularly learning. Our „Amai Mphunzitsi” (lady teacher), Nelly did her best to lead us through quite complicated grammar of this tongue.

Now time for practice! Being with local people, communicating with them, conversations on different topics. In my case also – celebrating Masses with the homilies which slowly I will start to prepare in Nyanja, common prayers and mere talking, not to say: bubbling about „everything and nothing”. Supposedly it will take a bit to pick fluency. But fortunately Zambians are very patient. And they are happy I have learnt this language and try to talk to them, even doing mistakes.

PS. All of you who are following the blog, please, receive my apologies for the period of silence. The reason: this course. And necessity to travel to Tanzania 3 times meanwhile, about which you will read in next posts shortly. Thank you, you are with me! And please – keep me and salvatorian mission in Zambia in your prayers. OK?

God bless you,

Fr. Paul, SDS

Polski podróżnik, który w latach dziewiędziesiątych XX w. w 5 lat przejechał na rowerze Afrykę z północy na południe i z powrotem, zwykł mawiać, że lokalny język to „klucz do duszy ludzkiej”. Zgadzam się z nim zupełnie.

Jest to powód, dla którego zdecydowałem się zrobić kurs jednego z języków Zambii, tzw. Chi Nyanja (czyt. Czi Niandżia). Gdyż bardzo prawdopodobne, że właśnie tego języka będę potrzebował w mojej misyjnej posłudze wobec miejscowej ludności. Jest to bowiem najbardziej popularny język w Lusace i okolicy. A to właśnie w Archidiecezji Lusaka ma powstać – daj Boże – pierwsza salwatoriańska placówka misyjna w Zambii.

Powiedziałem: „jeden z języków Zambii”. Tak, bo Nyanja to nie jedyny. W zasadzie teren kraju zamieszkują 73 plemiona, z których każde posługuje się swoim własnym językiem lub dialektem. Są one zebrane w 9 grup językowych. W obrębie grupy ludzie potrafią się jeszcze zrozumieć. Jednak pomiędzy grupami – jest to bardzo trudne. By nie powiedzieć – często po prostu niemożliwe.

Oficjalnym językiem Zambii jest angielski. Lecz jest on używany jedynie przez dobrze wykształconych ludzi, głównie w miastach większych lub mniejszych. Gdy się jednak pojedzie na „prowincję” i odwiedzi jedną z lokalnych wiosek w buszu, ciężko jest znaleźć przynajmniej jedną osobę, choćby reprezentanta danego miejsca, który by władał tym językiem.

Mając to wszystko na uuwadze, zdecydowałem się zapisać na kurs języka Chi Nyanja. Jest to język podobny (w dużej mierze, bo w ponad 90%) pokrewnym z Chi Cewa, używanym w sąsiednim, malutkim kraju, którym jest Malawi.

Kurs jest organizowany od czasu do czasu (np. dwa razy do roku) w tzw. FENZA: „Faith and Encounter Center” („Centrum Wiary i Spotkania”), prowadzonym przez Ojców Białych, Misjonarzy Afryki. Kurs trwał 10 tygodni i właśnie jutro go kończymy.

Było nas sześcioro uczestników (czterech księży w różnym wieku, przynależących do różnych zgromadzeń i różnych narodowości), jeden diakon i jedna świecka misjonarka z Polski. Kurs był raczej intensywny i trudny. Ale za to wiele wnosił, jeśli tylko ktoś zechciał się na bieżąco uczyć. A nasza „Amai Mphunzitsi” (pani nauczycielka), Nelly, robiła co w jej mocy, by nas przeprowadzić przez meandry skomplikowanej gramatyki.

Teraz czas na praktykę! Bycie z ludźmi, rozmawianie z nimi, omawianie różnych tematów. W moim przypadku również – odprawianie Mszy Świętej z homiliami, które powoli przyjdzie mi już przygotowywać w Nyanja, wspólne z ludźmi modlitwy i zwykłe rozmawianie, żeby nie powiedzieć: paplanie, o „wszystkim i niczym”. Prawdopodobnie zajmie mi trochę, nim się wprawię. Ale na szczęście Zambianie są bardzo cierpliwi. I cieszą się, że uczę się tego języka oraz próbuję go używać, by z nimi rozmawiać, nawet jeśli popełniam przy tej okazji błędy.

PS. Wszystkim Wam, którzy śledzicie mój blog należą się przeprosiny za milczenie. Było ono spowodowane właśnie tym kursem. Oraz koniecznością trzykrotnego podróżowania do Tanzanii w międzyczasie, o czym przeczytacie w jednej z następnych „odsłon” (niebawem). Dziękuję, że mi „towarzyszycie”. I proszę, módlcie się za mnie i tę salwatoriańską misję w Zambii, dobrze?

Niech Wam Pan błogosławi,

ks. Paweł SDS

Renovation of the church in Chamulimba / Remont kościoła misyjnego w Chamulimibie

Every one of us needs to feel he is needed. This is supposedly one of the strongest needs we have. And good when it is fulfilled. But on the other hand it brings with itself a temptation to think we must perform great deeds, realize  only very special ideas.

But not always it is so. Very often the little things suffice. As Mother Theresa of Calcutta said: “God doesn’t require of us big things. But little things done with great love”.

Let me share with you one of the events that happened to me last month, which is an example of such a little thing. Little, but great, because out of great love and involvement of many.

Actually it is the thing which happened not only to me, but to many people, including me – to the community of Catholics in Chamulimba Village to which I have been serving for a couple of weeks.

When I came there in September last year, the church looked like in the pictures above. Very poor. Not renovated for ages. And even not tided up probably for a long time.

So I asked people whether they imagine how God may feel when “His house” looks like this. And I proposed: “Let’s renovate it?”. They accepted the challenge. And we did it!

First the community renovated the floor. After that we together did  new plasters on the walls and repainted them. Finally – one of the Volunteers (mentioned already in previous post; Beata, who spent one month at the farm, providing for different activities for the street children there) offered help in painting of main wall, Stations of the Cross on side walls and Risen Christ above main entrance.

Some time. God’s talent given. Some funds (for which I want to give a warm thanks to all of you, who provided for the budget from which now I may take!). And – especially – good will and involvement of whole the community. And this is the effect. There is a difference, isn’t there?

For greater God’s glory! And – by the way – for me, personally – this is another aspect giving feeling of being needed here and now. Thanks be to God!

   

 

Vacation Bible School in Kulanga Bana – December 2015 / Wakacyjna Szkółka Biblijna w Kulanga Bana – grudzień 2015

When you think „vacation”, what connotations do you have? Especially when you remind the vacation time of your childhood:

  • More time for playing games?
  • Sleeping until you wake up without alarm o’clock?
  • Doing things for which you do not have time for the rest of the year?
  • Slower than usually pace of life, time for “doing nothing” or “doing what you like”, not only “doing what you have to”.

The list could be probably extended. And good. Because the “vacation time” is different. There should be something, that distinguishes this time from another periods of the year.

For the kids of Kulanga Bana Farm this is also time free of school duties. And period, when they have plenty of time. They are only waiting for someone to help them in organization of this time, in constructive entertainment.

In Zambia there are three months of school holiday during the year: April, August and December. Last December was my first I spent with the dwellers of Kulanga Bana and it was a good opportunity to help them to organize it properly..

So I decided (together with two volunteers from Poland, who came to Zambia for a year to help in different organizations), to provide for the kids one week of Vacation Bible School. I have had some experience of this wonderful idea from Texas. So I could prepare and lead the activities.

The classes were each day from Monday to Saturday. First in the morning for 3 hours and second time in the afternoon – for 2 hours. Kids were divided into three groups: the youngest, middle and the oldest one. So called “uncles” (the oldest boys, already after program of the organization, but still living at the farm) helped me with translation into Chi Nyanja while working with two younger groups.

I was doing the consideration of the passages of the Bible – each classes another passage. And I tried to support these reflection by some examples taken “from life” or by fairly tails with moral, picturing the content in a bit different way and bringing us to life of “our times and place”. And the girls (volunteers) entertained the rest of the community in different modes, like: drawing, painting, coloring, preparing drama, singing songs, dancing, playing simple games.

The topic we realized was a Christian Kerygma in short. So we started from the truth of the beauty of God’s Creation with the “Crown” of it, which is Human Being: man and woman. Second truth to consider was sin. The disaster of people’s disobedience to the Creator. But because God, full of care and compassion, didn’t let his people to despair, we also reflected upon the way of Salvation, on which there were Moses and the Ten Commandments given to the people of God, then prophets and all the history of the Chosen Race of Israel. And – finally –  coming of Jesus, God-Man to the world. Three last days introduced us in deeper understanding of His Nativity, Death and Resurrection.

Attendants were keen on cooperation; involved a lot in the classes and activities. And even though we didn’t have to many means of entertainment (like TV or projector, music or some “gadgets” to be used), children could use this time fruitfully.

This week gave me conviction: it is good I have been here. And feeling how many of you pray for me, feeling to be co-responsible for this mission. I really felt how the Holy Spirit gave me inspiration to this whole initiative and to particular points of daily schedule as well.

To Beata and Ewelina, the volunteers helping me – great and warm gratefulness. Without you I wouldn’t be able to do this Vacation Bible School for almost fifty children. Thank you so much!

Gdy myślisz “wakacje”, jakie masz skojarzenia? Szczególnie, gdy cofniesz się we wspomnieniach do “tych” wakacji z dzieciństwa:

  • więcej czasu by się bawić?
  • spanie aż się sam, bez budzika, obudzisz?
  • robienie rzeczy, na które nie ma czasu przez resztę roku?
  • wolniejsze niż zazwyczaj tempo życia; czas na “nic-nierobienie”, albo “robienie tego, co się chce”, a nie tylko “tego, co się powinno”.

Pewnie można by jeszcze tę listę wydłużyć. I dobrze. Bo czas wakacyjny jest “inny”. Zawsze powinno być coś, co go odróżnia od reszty roku.

Dla dzieci z Kulanga Bana Farm ten czas jest również wolny do szkolnych obowiązków. Mają sporo wolnego czasu. I tylko czekają, by go im pomóc sensownie zagospodarować.

                W Zambii są trzy miesiące wakacyjne w ciągu roku: kwiecień, sierpień i grudzień. Ostatni grudzień był moim pierwszym, który spędziłem z mieszkańcami Kulanga Bana. Był jednocześnie dobrą okazją, by pomóc im we właściwym zorganizowaniu tego czasu..

                Zdecydowałem więc, razem z dwoma wolontariuszkami z Polski (które przyjechały do Zambii na cały rok pomagać w różnych organizacjach), że przygotujemy i poprowadzimy dla dzieci i młodzieży z naszego ośrodka tygodniową Wakacyjną Szkółkę Biblijną. A ponieważ mam pewne doświadczenie, jak taka Szkółka wygląda w Teksasie, mogłem ją przygotować i poprowadzić.

Zajęcia trwały od poniedziałku do soboty włącznie. Najpierw rano trzy godziny. I po południu drugi raz – dwie godziny. Uczestnicy byli podzieleni na trzy grupy: najmłodsi, średni i najstarsi. W przypadku dwóch młodszych grup potrzebowałem pomocy w tłumaczeniu na Chi Nyanja. Pomogli mi w tym tzw. “wujkowie” (starsi chłopcy, którzy już przeszli program organizacji, ale jeszcze się nie usamodzielnili i wciąż mieszkają na farmie).

Robiłem rozważania poszczególnych fragmentów Biblii – jeden na każde zajęcia. I starałem się wspomóc te refleksje przykładami “z życia wziętymi” lub opowieściami z morałem, obrazując treść biblijną w nieco inny sposób oraz sprowadzając ich rozumienie do “tu i teraz” naszej codzienności. Wolontariuszki zaś prowadziły zajęcia dla pozostałej części naszej małej wspólnoty. Malowały, rysowały, wyklejały, przygotowywały kolorowanki z młodszymi, a przestawienie ze starszymi, śpiewały piosenki, tańczyły, prowadziły proste zabawy.

Postanowiliśmy zrealizować temat pt. “Chrześcijański Kerygmat” (a więc podstawy naszej wiary) “w pigułce”. Zaczęliśmy od prawdy o pięknie Bożego stworzenia, wśród którego człowiek: mężczyzna i kobieta stanowią jego “koronę”. Druga prawda, którą rozważaliśmy to grzech. Tragedia ludzkiego nieposłuszeństwa wobec miłującego Stwórcy. Ale ponieważ Bóg, pełen zatroskania i współczucia, nie pozwolił swojemu ludowi popaść w rozpacz, również i nad tym się pochyliliśmy w naszych rozważaniach. Przeszliśmy w nich Drogę Zbawienia, na której znalazł się Mojżesz i Dekalog ofiarowany Ludowi Bożemu, prorocy i cała historia Narodu Wybranego – Izraela. Wreszcie – Pan Jezus, Bóg-Człowiek, który przyszedł na świat. Trzy ostatnie dni wprowadziły nas w głębsze rozumienie Jego Narodzenia, Śmierci i Zmartwychwstania.

Uczestnicy byli chętni do współpracy i bardzo zaangażowani w przygotowane dla nich zajęcia i aktywności. I nawet mimo, że nie mieliśmy do dyspozycji takich pomocy, jak: telewizor czy projektor, odtwarzacz muzyki czy inne „gadżety” do użycia, dzieci i tak spędziły ten czas bardzo owocnie.

Mi zaś ten tydzień dał przekonanie, że dobrze, że jestem, gdzie jestem. Oraz poczucie, jak wielu z Was modli się za mnie, czując współodpowiedzialność za tę misję. Prawdziwie czułem, jak Duch Święty dawał mi inspirację: najpierw do całej tej inicjatywy, a potem – do poszczególnych punktów każdego dnia.

Dziewczynom zaś, Polskim Wolontariuszkom, które pomogły mi w tym przedsięwzięciu – ogromne i serdeczne podziękowania. Beato i Ewelilno: bez Was nie byłbym w stanie poprowadzić tej Szkółki Biblijnej dla prawie pięćdziesięciorga dzieci. Ogromnie Wam dziękuję!

African Merry Christmas / Afrykańskie Boże Narodzenie

Internet is good to “keep in touch” with individuals round the world, even when you are in Africa. That is why I decided to start this blog. I wanted to inform all of you, who want to “assist” me in the mission in Zambia, how the things are going on.

I intended to add at least two posts per month. But – as you see – sitting to the computer, when so much happens (an – believe me – it happening!) is not my thing. So I owe you my apologies that it has been over a month since I wrote for the last time. Meanwhile I visited some interesting missionary places (with missionaries working there as well); together with the volunteers helping me we had a Vacation Bible School for the kids in Kulanga Bana Farm and together with the people from the community of Chamulimba Village we renovated the church and prepared it for Christmas. I promise you to add some posts these coming days , describing these events and to put some pictures.

But today I want to share the joy of that day; the day of Christmas and celebration of this feast in Chamulimba Church. Because it was marvelous! And I felt to be “in proper place at proper time”. Actually – I experienced the situation about which I had been dreaming since I was ordained to priesthood 10 years ago.

The day started – as usually – very early in the morning. After common prayers with the children and breakfast I went to the church, when – according to the plans – at 9.00 Mass was supposed to be. I came half an hour before, because I was asked to hear confessions of the people. I did it. But instead of half hour (as they planned), confession lasted 2 hours; there were so many people intending to attend this Sacrament today. So the Eucharist we stared at 10.45. And – what is interesting – all the people who gathered in the church, were patiently waiting until I finished confessing. No one was complaining..

The Mass was a special one. Not only that it was a feast’s, solemn Eucharist. But also during it I baptized the most amount people at once so far in my life. There were 15 infants and 10 “adults” (age of 10/12 to 70) who received the Sacrament of Baptism. And also – at the same Eucharist – 18 persons (including these 10 “adults” who were baptized) received Holy Communion for the first time. This moment was preceded by very solemn profession of faith by them.

Everything took part during beautiful assist of singing of the songs and hymns by choir together with dancing of “Stella Girls”. The church was more than full. Many individuals stood outside.

No one rushed. Because there was no need to hurry up. People here have a lot of time. And if there is a feast like today, they reserve all the day for celebrating. Therefore even though the Mass lasted almost 3,5 hours, attendants didn’t go home after it. I would rather say, celebration has just started when we left the church. There was a lot of food and beverages prepared yesterday, so most of them sat down to eat and talk, and rejoice together for what happened. Also I was invited to share this meal. I have really felt to be a part of this community.

Concluding I may say: it was a very good Christmas. Exactly like many of you wished me. Thank you for it!

Internet jest dobry, by być w kontakcie z ludźmi na całym świecie, nawet jak się jest w Afryce. To właśnie dlatego zdecydowałem założyć tego bloga. Chciałem informować wszystkich Was, którzy mi „towarzyszycie” w tej misji w Zambii, jak się sprawy mają.

Zamierzałem dodawać przynajmniej dwa posty na miesiąc. Jednak – jak widzicie – przesiadywanie przy komputerze, gdy tak wiele się dzieje (a – uwierzcie – dzieje się!) nie jest moją silną stroną. Jestem Wam zatem dłużny przeprosiny, że już od ponad miesiąca nic nie napisałem. W międzyczasie jednak odwiedziłem kilka interesujących placówek misyjnych (z misjonarzami tam pracującymi); razem z wolontariuszkami, które mi pomogły poprowadziliśmy dla dzieciaków w Kulanga Bana Farm tzw. „Wakacyjną szkołę biblijną”, a z ludźmi z wioski odnowiliśmy kościół i przygotowaliśmy go na święta. Obiecuję Wam niebawem dodać kilka postów opisujących te wydarzenia wraz ze zdjęciami.

Dziś natomiast chciałbym podzielić się z Wami radością tego dnia; dnia świętowania Bożego Narodzenia w kościele w Chamulimbie. Gdyż było to wprost cudowne doświadczenie. Czułem, że jestem „w odpowiednim miejscu i czasie”. W zasadzie doświadczyłem sytuacji, o której marzyłem odkąd byłem święcony na księdza 10 lat temu.

Dzień rozpoczął się – jak zwykle – wcześnie rano. Po wspólnych modlitwach z dziećmi i śniadaniu pojechałem do kościoła, gdzie – według planu – o godz. 9.00 miała się rozpocząć Msza Święta. Ja przybyłem pół godziny wcześniej, jako że ludzie prosili mnie o spowiedź. Tyle że zamiast pół godziny, spowiedź trwała bez mała dwie. Było tylu ludzi, którzy chcieli do niej dziś przystąpić. Eucharystię więc zaczęliśmy o 10.45. I – co ciekawe – wszyscy zgromadzeni cierpliwie czekali, aż ja skończę spowiadać. Nikt nie narzekał..

Msza była wyjątkowa. Nie tylko dlatego, że świąteczna, uroczysta. Lecz także podczas niej ochrzciłem najwięcej jak dotychczas w moim życiu ludzi „za jednym razem”. Było 15 dzieci oraz 10 „dorosłych” (w wieku od 10/12 lat, aż do 70), którzy przyjęli Sakrament Chrztu Świętego. Również – podczas tej samej Mszy – 18 osób (wliczając tych dziesięcioro „dorosłych”, którzy zostali chwilę wcześniej ochrzczeni) przyjęło Pierwszą Komunię Świętą. Moment ten poprzedzony był uroczystym wyznaniem wiary przez nich wszystkich.

Wszystko to działo się pośród pięknej asysty śpiewu pieśni i hymnów przez chór oraz tańców tzw. „Stella Girls”. Kościół był więcej niż pełen. Wielu ludzi musiało stać na zewnątrz.

Nikt się nie spieszył. Ponieważ nie było do tego żadnego powodu. Ludzie tu mają generalnie dużo czasu. I gdy jest święto takie, jakie dziś, rezerwują sobie cały dzień na świętowanie. Dlatego nawet choć Msza trwała prawie 3,5 godz., jej uczestnicy wcale nie poszli do domu po niej. Raczej powiedziałbym, że celebracja dopiero się rozpoczęła, gdy wyszli z kościoła. Było tam mnóstwo jedzenia i napojów przygotowywanych już od wczoraj, więc wielu z nich siadło, by zjeść, porozmawiać i ucieszyć się tym, co się wydarzyło. Również i mnie zaproszono na ten posiłek. Prawdziwie poczułem się częścią tej wspólnoty.

Podsumowując mogę powiedzieć: to były dobre święta Bożego Narodzenia. Dokładnie takie, jak wielu z Was życzyło mi, by one wyglądały. Dziękuję Wam za to!

DSC_1971.JPG

 

“IS ANYONE AMONG YOU SICK? HE SHOULD SUMMON THE PRESBYTERS OF THE CHURCH..” (JAMES 5:14) / “CHORUJE KTOŚ WŚRÓD WAS? NIECH SPRAWADZI KAPŁANÓW KOŚCIOŁA..” (JK 5, 14)

The ministry of the priest is not only celebrating the Masses, but also accompanying people in what they experience..

Last time I described my experience of the first Mass celebrated in the bush’s chapel in Chamublimba and joy we all had: and the participants, and me as well. Since then Sunday Mass has been a habit in this little church, what was not a rule before. So last week I came again to celebrate it. And after the Mass one man approached me asking to go to the dying person with the Sacraments (Viaticum – i.e. the Last Holy Communion given “in the hour of death” and Anointing of the Sick). I didn’t have the oils yet and – not having the tabernacle in the chapel, and being after Mass already – I didn’t have also the Blessed Sacrament. That is why I needed to go to the closest town (Chongwe), to the Parish Church (20 miles drive one side) to bring the Sacraments to this elderly lady.

Going there I took with me one of the boys from the orphanage to be my interpreter, because my Chi Nyanja is too poor, and the lady didn’t speak English at all. The lady indeed was almost passing away. Because of the problems with swallowing for several days before she hadn’t been able to receive any food nor drinks. So in fact she was dying of hunger. And – by the way – she hadn’t been delivered to the hospital, where probably they could help her – only because the family and neighbors didn’t possess any means of transport.

I got into the house. Prayed over her and gave her the Sacraments with the help of Natan in translation. A smile of gratefulness shone through the suffering on the face of the sick lady, like a sunshine through thick clouds.

Before I left I had thought to myself that because I had a car, I was invited by God to help this woman to be delivered to the hospital in Chongwe. So I promised her and her husband to come next day in the morning and do so (on Sunday no physician is on duty there).

On Monday, as I had promised, I came to pick her up from the village and drop off to the hospital. On my way to Chongwe I reminded myself the stories told by my older confreres – missionaries – when I was a seminarian and they visited our community – that very often in the village in bush the missionary is the only person with the car, so if anything happens, people come to him, relying on his help. And they, feeling to be the Shepards of the flock did their best not to disappoint their sheep. And so am I. I realized in this moment, I was following their steps.

PS. Please, forgive me today there will be no photos from the village and the lady’s house. It was not a moment to take the pictures. So these of the hospital must be sufficient for you.

Tajemnica kapłaństwa to nie tylko odprawianie Mszy Świętej, ale także towarzyszenie ludziom w ich codziennych doświadczeniach. Ostatnio opisywałem moje doświadczenia z pierwszej Mszy, którą odprawiłem w kaplicy buszowej w Chamulimbie i radość, której wszyscy doświadczyliśmy, zarówno uczestnicy, jak i ja sam. Od tego czasu niedzielna Masza Święta stała się tam zwyczajem – wiec w zeszłym tygodniu przybyłem, by znów ją odprawić. Po Mszy podszedł do mnie jeden mężczyzna i poprosił, bym poszedł do umierającej sąsiadki i udzielił jej Sakramentów (Wiatyku – jest to ostatnia Komunia udzielana na godzinę śmierci i Namaszczenia Chorych).  Nie miałem jeszcze olejów, ani Komunii Świętej, gdyż w kaplicy nie ma tabernakulum, a Msza się już skończyła. Dlatego musiałem jechać 30 km do najbliższego miasta Chongwe, do kościoła parafialnego, aby te Sakramenty przywieźć.

Jadąc tam, wziąłem ze sobą jednego z chłopców z sierocińca, żeby był moim tłumaczem, ponieważ moja znajomość Chinyanja jest za słaba, a kobieta zupełnie nie znała angielskiego. Była ona naprawdę umierająca. Ponieważ miała problemy z przełykaniem, od kilku dni nie mogła nic zjeść ani pić, więc, de facto umierała z głodu i pragnienia. Swoją drogą nikt nie zabrał jej do szpitala, gdzie mogliby jej pomoc, tylko dlatego, że rodzina i sąsiedzi nie posiadają żadnych środków transportu.

Wszedłem do domu, pomodliłem się nad nią i udzieliłem jej Sakramentów. Uśmiech wdzięczności, który pojawił się na jej twarzy, przebił przez jej cierpienie, niczym promień słońca przez gęste chmury.

Zanim opuściłem ten dom, pomyślałem sobie, że ponieważ mam auto, jestem zaproszony przez Boga, żeby pomoc tej kobiecie dostać się do szpitala w Chongwe. Obiecałem więc jej i jej mężowi, że pojawię się następnego dnia rano, by to uczynić (w niedziele nie ma tam na dyżurze żadnego lekarza). W poniedziałek pojechałem, by wypełnić moją obietnicę. Po drodze do miasta przypominałem sobie historie opowiadane przez moich starszych współbraci misjonarzy, gdy jeszcze byłem w seminarium i odwiedzali naszą wspólnotę, że bardzo często w buszu misjonarz jest jedyną osobą z autem, wiec jak coś się dzieje, ludzie przychodzą licząc na pomoc. I oni, którzy czuli się pasterzami swojej owczarni, robili co w ich moc, żeby nie zawieść swoich owieczek. Ja podobnie. W tym momencie uświadomiłem sobie, że mam iść ich śladami

PS. Wybaczcie, dzisiaj nie wrzucę żadnych zdjęć z wioski i domu kobiety. To nie był moment, żeby je wówczas robić. Musicie się więc zadowolić kilkoma ujęciami ze szpitala..

M’DZINA LA ATATE, NDI LA MWANA NDI LA MZIMU WOYERA – SO IN THE NAME OF THE HOLY TRYNITY LET’S BEGIN! / M’DZINA LA ATATE, NDI LA MWANA NDI LA MZIMU WOYERA, CZYLI – W IMIĘ TRÓJCY – ZACZYNAMY!

A_01A_02 (3) A_02 (2)DSCN1026 DSCN1008 DSCN1001    DSCN1047DSCN1055DSCN1066DSCN1080DSCN1209  DSCN1178 DSCN1177 DSCN1112DSCN1157 DSCN1130 DSCN1179  DSCN1077 DSCN1071    DSCN1044DSCN1217

A Christian begins his day with the sign of the Cross. And everything what is important in his live – as well.

Today at 9.30 AM I did the cross on myself (together with the group of more than 100 people), saying the words: “In the name of the Father, and of the Son, and of the Holy Spirit” in Chi Nyanja. With this I started my first Mass celebrated in this language in St. Ann’s chapel in Chamublimba village – the outstation of Chinyiunyiu Parish. It doesn’t matter that I don’t know the tongue yet. I only practiced reading these passing days a little bit, to reach the level to do it quite fluently. And it was enough to dare to say the Mass in that language, because people had such a need. The Gospel I read and the homily I said were in English and they were translated. The rest, even though with some mistakes, was done in Nyanja. And people understood me. That counts! And the Mass took place. People of God could receive communion. Jesus’ Body! And last time they had had Eucharist was at the beginning of September. Now they will have it each (or almost each) week.

They are happy. They expressed this happiness by singing (ouch, how they sing and play the instruments, like drums or simple cymbals and guitars!), dancing, nice, warm words of their speeches. The chapel was full (and even some people stood outside). The Mass lasted more than 2 hours. And I felt really glad and satisfied to be with them and serve like this.

After we came back to the Farm (Kulanga Bana Youth Centre), where I moved in yesterday, the boys presented preformance they had prepared especially for this occasion (3 dances with singing). In addition to the posters that I found yesterday at and by the door of my room, it meant a really warm welcoming me. Even embarrassing a little bit..

But not only this. Also – what is even much more significant for me – after short integration with them (I have spent here only one day), two of them approached me this evening asking for Confession. And another one (maybe 12-13 years old) asked me before supper: “Father, will you prepare me for baptism? I want to be a Catholic”.

One reflection concluding above situations. These people WANT! They want to believe. They practice their faith because of their own will and desire (not because there is such habit or duty)!

First 24 hours here and I have already felt to be needed..

“Great God, lead me along the ways of missionary ministry, you called me to. Listen to the prayers that all who read these words are bringing to you now. And bless them as well, making of all of us a holy people, intending to join the company of saints in Heaven. Amen”.

Chrześcijanin zaczyna każdy dzień od znaku Krzyża. Również wszystko, co w jego życiu ważne, wiąże z tym symbolem.

Dziś, o godz. 9.30 rano, uczyniłem znak krzyża na sobie (razem z grupą przeszło 100 osób) i wypowiedziałem słowa: „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”, w języku Chi Nyanja. W ten sposób rozpocząłem moją pierwszą Mszę Św., odprawianą w tym języku, w kaplicy św. Anny we wiosce Chamulimba; kaplicy dojazdowej parafii w Chinyiunyiu

Nieistotne, że nie znam jeszcze tego języka. Wystarczyło trochę popraktykować w minionych dniach, by osiągnąć poziom w miarę płynnego czytania. I odważyłem się odprawić tę Mszę w nim, ponieważ ludzie tego potrzebowali. Wprawdzie Ewangelię odczytałem oraz homilię powiedziałem po angielsku (i zostały one przetłumaczone). Jednak reszta, nawet jeśli z pewnymi błędami, została wykonana w Nyanja. A ludzie rozumieli. To się liczy najbardziej!

I Msza się odbyła. Wierni mogli przyjąć Komunię. Ciało Jezusa! A ostatni raz taką sposobność mieli na początku września. Teraz będą ją mieli co tydzień (albo prawie co tydzień)..

Ludzie są szczęśliwi. Tę radość wyrazili przez śpiewy (och, jak oni śpiewają i grają na różnych instrumentach, jak choćby bębny czy proste cymbały albo gitary!), tańce oraz miłe, ciepłe słowa swoich przemów. Kaplica była pełna ludzi (i nawet część ludzi musiała stać na zewnątrz). Msza trwała więcej niż 2 godz. A ja czułem się naprawdę szczęśliwy i usatysfakcjonowany, że mogę z nim być i im służyć..

Po powrocie na farmę (Kulanga Bana Youth Centre), gdzie się wczoraj wprowadziłem, chłopcy zaprezentowali wystąpienie, które przygotowali specjalnie na tę okazję (3 tańce ze śpiewami). Jeśli doliczyć to do plakatów, które znalazłem wczoraj na i przy drzwiach mojego pokoju, znaczy to doprawdy miłe przywitanie mnie. Aż nieco dla mnie krępujące..

Ale nie tylko to. Lecz również – i to nawet zacznie bardziej istotne dla mnie – po krótkiej integracji z nimi (spędziłem tu zaledwie jeden dzień), dwóch z nich podeszło dziś wieczorem i poprosiło i spowiedź. A kolejny (może 12-13-to letni) spytał: „Księże, przygotuje mnie ksiądz do Chrztu? Chcę być Katolikiem”.

Jedna refleksja podsumowująca obie powyższe sytuacje kołacze mi się po głowie. Ci ludzie CHCĄ! Chcą wierzyć. Chcą praktykować swoją wiarę z własnej, nieprzymuszonej woli (a nie z przyzwyczajenia czy obowiązku)!

Pierwsze 24 godz. tu a ja już czuję się im potrzebny..

“Wielki Boże, prowadź mnie drogami misyjnego posługiwania, do którego mnie wezwałeś. Wysłuchaj modlitwy wszystkich czytających te słowa, którą zanoszą do Ciebie. Im również błogosław, czyniąc z nas lud święty, pragnący dołączyć do społeczności zbawionych w niebie. Amen”.

“NDI LI BAMBO PAULO” –MY FIRST WORDS IN CHI NYANJA AND FIRST VISIT TO CHAMULIMBA VILLAGE / „NDI LI BAMBO PAULO” – CZYLI MOJE PIERWSZE SŁOWA W CHI NYANJA ORAZ PIERWSZA WIZYTA WE WIOSCE CHAMULIMBA

DSCN0897 DSCN0899 DSCN0903 DSCN0904 DSCN0904b DSCN0909 DSCN0910 DSCN0919 DSCN0928 DSCN0930 DSCN0931 DSCN0936

A mission week – the week after the third Sunday of October is an extraordinary time during the year when the whole Church prays for the missions in a special way and cares of the missionaries and those to whom they serve. We have just had such a week now. And I am so blessed to put my first steps of missionary service in Zambia right now.

Yesterday (thanks to guidance of Mrs. Carol McBrady, about whom I will write next time more) I had opportunity to visit a village in the bush – Chamulimba, Chongwe region (1,5 drive from Lusaka towards Malawi). The Chapel there is a filial one of the Parish led by Capuchin Friars in Chinyunyu. It is one of 23 filial churches which are served just by 2 fathers. It means people in the village have Sunday Eucharist once per 3 months, usually.

Asked for permission, the Capuchins agreed with joy that I would offer a pastoral care upon the local community and serve them as priest in this chapel. So it was  high time to visit the place. I did it. And surprisingly – I was welcome very warmly by the officials of this community (even though I wasn’t expected this day, because I hadn’t announced my arrival). They were so eager to meet with me to talk about possibilities of my stay and ministry towards the community of the village. And they expressed a joy and incredulity (difficulty to believe) they will have priest practically every week since now.

Our conversation was in English, because they – as probably the only persons in the village – speak this language. But I needed to pick up the first words in the native language, which is Chi Nyanja. I proposed it spontaneously and they received an invitation to be my first teachers of the tongue. And I learned from them how to introduce myself: “Ndi li Bambo Paulo”, which means – “I am Father Paul”. Common laugh was the best reward for me for trying to say it (maybe ten times before I managed to do it properly). And – the best way to catch some contact for the beginning of good relationship with them as well.

Grateful for your prayers I send you my warm, from the heart, african greetings.

Fr. Paul, SDS

Tydzień misyjny czyli tydzień po trzeciej niedzieli października to szczególny czas podczas roku, gdy cały Kościół modli się w sposób szczególny za misje i troszczy się o misjonarzy oraz tych, którym służą. Właśnie go przeżywamy. A ja czuję się pobłogosławiony przez Pana, że właśnie mogę stawiać pierwsze kroki posługi misyjnej w Zambii.

Wczoraj (dzięki przewodnictwu Carol McBrady, o której napiszę więcej następnym razem) miałem okazję odwiedzić wioskę w buszu – Chamulimba, w okolicy Chongwe (1,5 godz. samochodem od Lusaki, w kierunku Malawi). Kaplica pw. św. Anny, która się w niej znajduje jest kościółkiem filialnym parafii prowadzonej przez Ojców Kapucynów w miejscowości Chinyunyu. Jednym z 23 kościołów filialnych, obsługiwanych przez zaledwie dwóch ojców. W konsekwencji miejscowa ludność ma niedzielną Mszę Świętą raz na trzy miesiące, zazwyczaj.

Poproszeni o pozwolenie, Ojcowie Kapucyni zgodzili się (z wielką radością!), bym objął opiekę duchową nad miejscową wspólnotą wierzących i posługiwał im jako kapłan w tej właśnie kaplicy. Nadszedł zatem najwyższy czas, by odwiedzić to miejsce. I zrobiłem to.

Ku mojemu zdziwieniu (bardzo miłemu, zresztą), zostałem bardzo mile przyjęty przez oficjałów wioski, choć nie byłem tego dnia spodziewanym gościem, jako że nie zapowiadałem swojego przybycia. Okazało się, że byli bardzo chętni, by się mimo to spotkać i porozmawiać o moim pobycie i posługiwaniu wobec ludności wioski. Spontanicznie wyrazili radość i – jednocześnie – niedowierzenie, że od tej pory będą mieli księdza i Mszę świętą praktycznie każdej niedzieli.

Nasza rozmowa odbyła się po angielsku, ponieważ oni – jako pewnie jedyni we wiosce – porozumiewają się tym językiem. Ja jednak czułem, że czas nauczyć się pierwszych słów w Chi Nyanja (lokalnym języku). Spontanicznie to zaproponowałem, a oni przyjęli moje zaproszenie, by stać się moimi pierwszymi nauczycielami tej mowy. I nauczyłem się od nich, jak się przedstwić: „Ndi li Bambo Paulo”, co znaczy: „Jestem ksiądz Paweł”. Wspólny śmiech był dla mnie najlepszą nagrodą za próbę poprawnego wypowiedzenia tego zdania (poprzedzonego pewnie 10 próbami). A jednocześnie – najlepszą okazją, by złapać kontakt oraz rozpocząć dobrą relację z nimi.

Wdzięczny za Wasze „Zdrowaśki”, pozdrawiam serdecznie, ciepło, afrykańsko.

Ks. Paweł SDS

FIRST IMPRESSIONS / PIERWSZE WRAŻENIA

DSCN0792 DSCN0798 DSCN0799 DSCN0800 DSCN0808 DSCN0809 DSCN0810 DSCN0811 DSCN0814 DSCN0815 DSCN0816 DSCN0817 DSCN0818 DSCN0820DSCN0812

My first days in Zambia I have been spending at one of the Parishes in Lusaka, lead by two Polish missionaries, Fr. Chris and Fr. Maciej. I need to set up a couple of formalities in the offices, Archdiocese Curia, banks, etc.
Staying here I am observing their daily lifestyle and service full of devotion. And I am impressed. I see what a true missionary vocation means. And I see what fruit it bears, as well. The area full of people from early morning to late evening. 6AM I am woken up by children passing by my window that are going to school (parish school), even if they start lessons at 8AM. First they play together with great joy, then – at 7.30 they gather in the church for the Rosary. Awesome!
About people, climate, beauty of nature, etc. you will read in the next posts. Today only one joy I want to share with you. Today’s situation: riding a bicycle I met one girl. I didn’t recognize her. But supposedly we had met one another before. I asked her about the name. With face expressing disappointment (that I forgot it) she answered. And then, after a while of talk, she concluded: „Father. I missed you”. Incredible! And very nice. Especially that I was here so far only twice, one week each time..

Do you remember? One „Hail Mary” 😉
Fr. Paul, SDS

Pierwsze dni w Zambii spędzam na parafii w Lusace, prowadzonej przez dwóch Polskich misjonarzy, ks. Krzysztofa i ks. Macieja. Muszę załatwić kilka formalności w różnych biurach, kurii diecezjalnej, bankach, itd.

Przebywając tu, obserwuję ich codzienny styl życia i pełną poświęcenia służbę. I jestem pod ogromnym wrażeniem. Widzę, co znaczy prawdziwe misyjne powołanie. I jakie przynosi owoce.

Teren jest pełen ludzi od wczesnego rana do późnego wieczoru. O 6 rano budzą mnie przechodzące pod moimi oknami dzieci, zmierzające do szkoły (szkoły parafialnej). To nic, że lekcje zaczynają o 8.00. Zawsze można się najpierw pobawić; z ogromną radością, oczywiście! A o 7.30 gromadzą się w kościele na wspólnym odmawianiu Różańca św. Cudne!

O ludziach, klimacie, pięknie natury, itd. usłyszycie jeszcze w następnych postach. Dziś tylko jedna radość, którą chciałem się z Wami podzielić. Dzisiejsza sytuacja: jadąc rowerem spotkałem małą dziewczynkę. Nie poznałem jej, choć prawdopodobnie już się kiedyś widzieliśmy i poznawaliśmy. Pytam ją o imię. A ona, z wyrazem oburzenia i zawodu na twarzy (że je zapomniałem), grzecznie odpowiada. Potem, po chwili rozmowy, rzuca: „Księże. Tęskniłam za tobą”. Niesamowite! I bardzo miłe. Zważywszy, że byłem tu dotychczas tylko dwa razy, po tygodniu za każdym razem..

Pamiętacie? Jedna „Zdrowaśka”;)
Ks. Paweł, SDS

GOD’S INVITATION TO THE MISSION / BOŻE ZAPROSZENIE DO MISJI

Since I started this blog, promised to many of those, who assist me and encourage in my missionary zeal, let me introduce all of you to the topic. May these few words of the first post be an answer to the questions I have heard very often (especially recently): “Why the mission?”, “Why Africa and not another place to stay?”, “Why such a life and not another kind of service?”, “Is it not too risky?”, “Probably only a fool would  want to live there and work”.

The Congregation of the Salvatorian Fathers is a universal one. One of the aims is to proclaim the Gospel to all the nations, by any means we are inspired by Christ’s love. From the beginning of the existence of the Order (1881) there have been many confreres with missionary zeal. Also when I was in the seminary many Salvatorian Missionaries visited our community, talking about their experience and encouraging to follow their steps. Already then I thought to myself: “Why not?!”. Most of them were working in Africa so I recognized it as a God’s sign concerning the place to go.

After that I figured out there was only 34,5 thousand Catholic Priests in Africa (vast continent consisting of 54 countries); amount far from sufficient. In comparison Poland, my native country, in fact – a rather small one  – counts 34 thousand Priests. Therefore I decided to share the precious gift of Christ’s Priesthood (and ability the ordination gives me, e.g. to celebrate daily Eucharist and other Sacraments, including Confession, to preach the sermons, teach the Catechism). There are the words, very close to my heart, that permanently sound in my ears. First – these of Jesus: “Go into the whole world and proclaim the Gospel to every creature. Make the disciples, baptizing them in the name of the Father, and of the Son, and of the Holy Spirit”. And these of our Founder, Fr. Francis of the Cross: “Until there is at least one person in the World, who doesn’t know or love above all Jesus Christ, you mustn’t rest!”. They inspire!

Why Africa, Zambia? – you’ll ask. Difficult to answer. This continent, the countries I have visited so far (Tanzania, Kenya and now – Zambia), people here – they have this “something”. Impossible to describe it fully. And I am not even pretending to do it in one sentence or even one whole post.
But actually – this blog is to show this “little something”. Let me invite you to read regularly my posts in which I will try to share my observations, reflections, experience of  being here and what I will do (my service), to which I feel invited by Jesus, my Lord, alone. Maybe then, after some (supposedly long!) time, you will grasp, as much as possible, what I mean.

Let me ask you to pay some “price” for a possibility of reading this blog. Each post you read = one “Hail Mary” (or other prayer) for the missions and missionaries (including myself) and missionary volunteers. Do you agree for such a “deal”? Thank you in advance.

With grateful return prayer for all of you, Readers,

Fr. Paul, SDS

PS. And am I a fool? God knows it, not me (and no one is a judge in his own issue). I know one thing and I am convinced about it: “What profit would there be for one to gain the whole world and forfeit his life? Or what can one give in exchange for his life?” (Matt 16:26). So I strive, as much as possible, to do everything “for greater God’s glory and salvation of the souls”.

..

Skoro już rozpocząłem prowadzenie tego bloga (dzień przed Niedzielą Misyjną), bloga obiecanego wielu tym, którzy towarzyszą mi i wspierają w misyjnym zapale, pozwólcie, że zrobię małe „wprowadzenie” w temat. Niech tych kilka słów pierwszego postu stanowi swoistą odpowiedź na pytania, które często (szczególnie ostatnio) słyszę: „Dlaczego misje?”, „Dlaczego Afryka, a nie jakieś inne miejsce?”, „Dlaczego takie życie i taki rodzaj posługi?”, „Czy to nie zbyt ryzykowne?”, „Trzeba być chyba frajerem, by tam mieszkać i pracować”..

Zgromadzenie Salwatorianów jest uniwersalne. Jednym z zasadniczych celów jest głoszenie Ewangelii wszystkim narodom, wszelkimi możliwymi środkami, do jakich natchnie nas miłość Chrystusa. Od początku istnienia Rodzinny Zakonnej (1881r.), było wielu Współbraci, charakteryzujących się zapałem misyjnym. Także gdy byłem w seminarium, wielu Salwatoriańskich misjonarzy odwiedzało naszą wspólnotę, by opowiedzieć o swoim doświadczeniu i zachęcić do pójścia w ich ślady. Już wówczas pomyślałem sobie: „Czemu nie?!”. A ponieważ wielu z nich pracowało w Afryce, odczytałem to jako znak od Boga, gdzie powinienem się skierować.

Później uzmysłowiłem sobie, że w całej Afryce (potężny kontynent, na który składają się 54 kraje) żyje i służy zaledwie 34,5 tys. księży katolickich. To liczba mocno niewystarczająca. Dla porównania w Polsce, która jest raczej małym krajem, jest ich 34 tys. Dlatego zdecydowałem podzielić się cennym darem Chrystusowego Kapłaństwa (wraz z możliwościami, które mi dają święcenia, jak np. sprawowanie codziennej Eucharystii oraz innych Sakramentów, włączając Spowiedź świętą, głoszenie homilii, nauczenie katechizmu). Są takie słowa, szczególnie bliskie mojemu sercu, które stale brzmią w moich uszach. Najpierw – samego Pana Jezusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Nauczajcie, udzielając chrztu w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. I drugie – naszego Założyciela, ks. Franciszka od Krzyża Jordana: „Dopóki żyje na świecie choćby jeden człowiek, który nie zna i nie kocha ponad wszystko Jezusa Chrystusa, Zbawiciela Świata, nie wolno ci spocząć!”. One inspirują!

Czemu Afryka, Zambia – spytacie? Trudno odpowiedzieć. Ten kontynent, kraje, które dotychczas widziałem (Tanzania, Kenia, a teraz – Zambia), ludzie tu – mają w sobie to „coś”. Niemożliwym jest, by to w pełni opisać. I nawet nie będę próbował, by to uczynić w jednym zdaniu, czy nawet w całym poście. Ale – w zasadzie – celem tego blogu jest, by ukazać „to małe coś”. Pozwólcie więc, że zaproszę Was do regularnego śledzenia moich postów, w których będę starał się dzielić z Wami moimi obserwacjami, przemyśleniami, doświadczeniem bycia tu i tego, co będzie mi tu dane robić, a do czego zaprasza mnie sam Pan Jezus. Może wówczas, po pewnym (pewnie długim!) czasie, uchwycicie – na ile się da – co mam na myśli.

Pozwólcie, że poproszę Was o zapłacenie pewnej „ceny”, w zamian za możliwość czytania tego bloga. Każdy post, który przeczytacie = jedna „Zdrowaśka” (lub inna krótka modlitwa) za misje, misjonarzy (w tym – mnie) oraz wolontariuszy misyjnych. Zgadzacie się na taki „układ”? Z góry serdecznie dziękuję.

Z wdzięczną wzajemną modlitwą za wszystkich Was, Czytających,

ks. Paweł SDS

PS. A czy jestem „frajerem”? Bóg to wie, nie mnie sądzić (a nikt nie jest sędzią we własnej sprawie). Ja wiem jedno i jestem przekonany: „Co za korzyść dla człowieka, choćby cały świat zyskał, a na duszy swej szkodę poniósł” (Mt 16,26). Staram się więc, jak mogę, robić wszystko „dla większej chwały Bożej i zbawienia dusz”.

cropped-dscn0784.jpg